porażka
Początek roku mam już za sobą. Po pięknych wzlotach bawolica spadła na swój zadek z hukiem i się podnieść nie może. Dwa tygodnie laby i obżarstwa. Pierwej wybrała się z synem na ferie i spędziła tydzień w puszystym Niedźwiadku we Wdzydzach gdzie pobiegała tylko 3 razy po 30 minut, a posilała się jakby co najmniej tam półmaratony biegała. Potem przyszła grypa i ochota na słodkie. I kolejny tydzień – nic nie robienia i dieta na bok i co najgorsze słodkie i inne frykasy mocno węglowodanowe spożywała. No cóż bawolice tak mają wiecie? Mają bo są po prostu zwierzętami. Tylko zwierzętami. Oczywiście wewnętrzna bawolica łaja mnie tak, że już nie ma miejsca na bicze duchowe- bo powinna być perfekcyjna , bo siedzi w środku taki „knypek” ( tu dziękuję Kasi za określenie bo pasuje jak ulał), który mówi, że jak się zrobi źle to jest się do niczego, że nie można się zagubić, że trzeba być perfekcyjnym. No , ale bawolica potrafi sobie poradzić z knypkiem czasami i powiedziała mu , że ma go w nosie i nic się nie stało, bo bawolica jest super extra wypasiona mimo tej porażki i rogi ma w super kształtach i tupecik i wszystko inne też i nie ważne ,że się myli czasami , a teraz staje znów na ścieżce i wraca do diety i do ćwiczeń.